Wrocław posiada dwa japońskie akcenty ogrodowe: urocze 15 metrów ścieżki Ogrodzie Botanicznym oraz regularny Ogród Japoński w części Parku Szczytnickiego. Niby nic takiego, nic wielkiego, ale świadomość istnienia natury japońskiej w południowo-zachodnim rejonie Polski i to na wyciągniecie ręki jest bardzo miła.
Zakątek w Ogrodzie Botanicznym przypomina mini-rondo. Jest tak malutkie, że gdyby nie szyld (zdjęcie górne) to znaleźć go raczej nie sposób. Na kilku metrach kwadratowych w 2007 roku zbudowano obszar, w którym umieszczono bambusową ogrodową pompę (nieczynną, więc chyba atrapę), Touru Taiku (kamienną latarnię) i kilkanaście gatunków roślin rodem z serca Nipponu. Jest tam między innymi niewielka wciąż (podejrzewamy, że nie chce rosnąć w naszym klimacie) azalia z Kiusiu oraz konwalnik, wielkości paczki papierosów. W naturze jego czupryna jest wielokrotnie większa i pleni się w rodzimym kraju niczym perz. Japoński zakątek jest niepozorny (i chyba praktycznie nie uzupełniany od czasu powstania). Stanowi część botanicznej prezentacji roślin z Azji i Dalekiego Wschodu. Nie można mu jednak odmówić uroku i chwała twórcy tego miejsca. Należy mieć nadzieję, iż w przyszłości kolekcja japońska się trochę rozrośnie.
Wrocławski Ogród Japoński ma historię nadzwyczaj bogatą i równie osobliwą jak Wrocław. Powstał w 1913 r. na fali pozytywnego wariactwa jaki ogarnął przedwojennych mieszkańców Wrocławia na punkcie zaznaczania swojej obecności poza ówczesnymi granicami państwa oraz przenoszenia obcych wzorców do Wrocławia (to m.in. w tym czasie zbudowano schronisko „Wrocławska Chata” u szczytu najwyższej góry Tyrolu Wildspitze, które funkcjonuje do dziś pod niezmienioną nazwą). Potem ogród podzielił dzieje Wrocławia, by w roku 1997 pod okiem prof. Ikuyi Nishikawy rozkwitnąć w pełni.
Ogród Japoński stał się wówczas istnym celebrytą. Od kamer, fleszy, odwiedzin zacnych gości nie mógł się opędzić przez dnie i noce. Chwała ogrodu trwała kilka miesięcy. Dla tych co nie wiedzą lub nie pamiętają – w licu 1997 roku przyszła do Wrocławia powódź, która zmiotła z powierzchni wiele trwałych budowli. A co powiedzieć o delikatnym, świeżutko posadzonym ogrodzie? On dosłownie pływał na całej swojej powierzchni. Istnieje spora dokumentacja – dostępna także w internecie – pokazująca skalę zniszczeń. Dramat nie tylko dla budowniczych ogrodu, ale i dla wrocławskiego środowiska botaników i dendrologów. Ogród gigantycznym wysiłkiem osób (bardzo często bezinteresownie) zaangażowanych ponownie od wielu lat cieszy odwiedzających. O jego historii jet sporo publikatorów, dlatego nie będziemy się dłużej na ten temat rozwodzić.
Istnieje wiele poglądów o jakiej porze roku Ogród Japoński we Wrocławiu wygląda najokazalej. Elegancja nakazuje, aby powiedzieć: o każdej. Jednakże mamy dwa momenty, kiedy obowiązkowo odwiedzamy ogród rozkoszując się niebywałą paletą kolorów: w schyłkowej porze wiosennej (to maj oczywiście) oraz w szczytowej porze jesieni (pierwsza połowa października). W naszej ocenie ogród wygląda wówczas najbardziej „japońsko”, a nawet wręcz „sikokuczańsko”.
3 komentarze
Adam Kłykow
22 lipca 2017 o 13:00Jest o Ogrodzie Japońskim wszystkim z wyjątkiem wzmianki o… moich tam spacerach z żoną i synem. To oczywiście żart, a na poważnie: brakuje mi notki o ulicy Japońskiej we Wrocławiu.
Gratuluję Wam, Tobie i Mężowi, pomysłu na blog. Wygląda elegancko i ma interesującą zawartość!
AK
22 lipca 2017 o 13:03Errata: wszystko.
Mireccy
23 lipca 2017 o 18:10Bardzo dziękujemy – miłe słowa zawsze uskrzydlają i niosą na wietrze japońskich fascynacji (czyli higari :))